Uwielbiam Chińskie dzielnice. Jest w nich coś urzekającego i nieco filmowego. Jednocześnie ma się poczucie, że jest się tam tylko gościem i nigdy nie będzie się częścią tego małego świata. Postanowiłam porównać dwie dzielnice Chinatown – Nowy Jork vs Londyn.
Zaczynamy od NYC. Od razu odpowiem – tak, bardzo lubię tą dzielnicę, chociaż oczywiście jest kilka minusów.
Wysiadamy na stacji Canal Street, i jak tylko wyjdziemy ze stacji metra poczujemy, że jesteśmy na miejscu. Dosłownie. Chinatown pachnie. Jest to intensywna mieszanka bardzo przyjemnych i nieprzyjemnych zapachów. Zachęcające zapachami restauracje i stragany miksują się z zapachem ryb i smażonego oleju.
Chinatown to parę ulic, gdzie wszystko jest cudownie skomponowane. Szyldy, czasopisma na straganach architektura. Wystarczy jednak przed główną bramą obejrzeć się za siebie, aby po drugiej stronie ulicy zobaczyć Litte Italy..



Dwa różne światy tak blisko siebie, tylko w NYC.


Chinatown to tez centrum podróbek. Wystarczy przejść parę kroków, żeby zostać zaczepionym przez sprzedawców torebek, zegarków i wszystkiego opatrzonego znanym logo.



















Płacisz tylko 6$ i możesz zjeść ile chcesz. Oby zmieściło się na stole. Niestety, oczy zjadłyby wszystko, ale żołądek nie da rady.



I wreszcie chyba najprzyjemniejsza chwila. W pewnym momencie skręciłam w stronę parku. Naglę miałam wrażenie, że jestem w zupełnie innym kraju. Coś fantastycznego. Lekki gwar, muzyka w powietrzu, jedna z kobiet śpiewała do małego mikrofonu, a przy stolikach kłębiły się grupki grające w mahjong.










Przeskakujemy kontynent. Chinatown w Londynie to rejon wokół Gerrard Street i zarazem część Soho. Znajdziemy tu masę świetnych restauracji, uliczki wypełniają elementy wschodniej architektury – bramy, rzeźby, chińskie szyldy. Nad głowami zwisają lampiony, a w powietrzu unosi się zapach orientalnych potraw… A jednocześnie to Chinatown wydaje mi się dużo bardziej „stopione” z miastem niż w NYC. Jest też nieco bardziej uporządkowane.


























